Hej wszystkim,
Dziś wam opisze moje przeżycia z biegu Urodzinowego Gdyni.
Po pierwsze atmosfera bardzo pozytywna, pełno uśmiechających się ludzi i cieszących z tak wspaniałego biegu. Na start przybyło ok. 4250 osób i większość dobiła do mety. Nie było żadnych incydentów czy wypadków, tak więc cała impreza się udała na duży PLUS. Żałuje tylko, że nie było pysznych ciasteczek z Subway’a (tak jak dawali na Biegu Listopadowym, z tego co słyszałam), ale była woda imbirowa z Bioway’a, a z innej firmy dawali kawę i herbatę. Co do ToiToi to było ich sporo, przy każdej strefie biegowej oraz przy depozycie, więc nie było masakrycznych kolejek do WC.
Zwycięzcy: „Z tej wspaniałej trójki tym razem Markowi Kowalskiemu dopisało więcej szczęścia i to on został zwycięzcą Biegu (czas: 30:18). Drugie miejsce – Radosław Dudycz (30:45). Trzecie – Bartek Mazerski (30:56). Wśród pań najlepiej poradziła sobie Ewelina Paprocka (35:52), a na kolejnych stopniach podium ustawiły się Kamila Pobłocka (37:03) i Aleksandra Pochranowicz (37:15).” http://gdyniasport.pl/pl/aktualnoci-2/item/3347-wyj%C4%85tkowy-prezent-na-88-urodziny-bieg-urodzinowy-zako%C5%84czony
Ale tutaj każdy wygrał co przybiegł na metę niezależnie od czasu, bo 10 km to jest nie lada wyczyn, tak więc każdemu gratuluję!
Po drugie – moje odczucia. Zacznę od startu do mety, aż do dziś… Tak, więc… Start/Meta były ustawione na Skwerze Kościuszki, o godzinie 13 działo ORP Błyskawica zasygnalizował start tysiącom biegaczy i tak się zaczęła walka z samym sobą. Biegłam tylko z muzyką i żadnego zegarka, więc biegłam na ślepo, tylko przy 5 km zapytałam jaki jest czas oraz przy Urzędzie Miasta widziałam czas na zegarku miejskim ( około 7,5 km ). Żeby było śmiesznie w biegu wmawiałam sobie: „kobieto 7 km przebiegłaś to i dasz 10!” lub „5 już minęłaś to i z kolejnym 5 km dasz radę!” i taka motywacja pchała mnie do przodu. Walkę z samą sobą, również pokonywałam biegnąc cały czas ul. Świętojańską, która była masakryczna, bo cały czas pod górę (ok. 1 km). Lecz później porównując czasy drugie 5 km (z ul. Świętojańską) przebiegłam szybciej niż pierwszą piątkę i to o 4 min. różnicy, co mnie bardzo zdziwiło. Na mecie, gdy wbiegłam zobaczyłam czas: 01:03:00 i pomyślałam: „no trudno, nie ma życiówki, pobiegłam gorzej o 6 sec.”, gdy z czasem mój chłopak Rafał uświadomił mi, że to jest czas brutto i że na start musiałam przejść spory kawałek. Od razu się uśmiechnęłam, a gdy przyszedł esemes z czasem była wielka euforia. CZAS: 01:00:37 . SZOK i RADOŚĆ, bo to moja nowa ŻYCIÓWKA na 10 km, poprawiona o 2 min i 17 sec.. Teraz widzę jaki progres zrobiłam w pół roku. Potem na koniec z Rafałem poszliśmy to uczcić dobrym jedzonkiem w Verandzie (knajpka przy SKM Żabianka), połakomiłam się na Spaghetti Carbonara, a Rafał na pizze Capriciosa 30 cm, najedliśmy się do dużego syta i poszliśmy do domu wypocząć. Dzisiaj wstałam i się zdziwiłam, że nie mam dużych zakwasów i nie chodzę jak babuleńka. jednak regularne treningi dużo dają.
Niestety co do zdjęć to na razie nigdzie się nie odnalazłam, ale za to wysyłam fotkę, którą zrobił mi Rafał. Jak zdobędę więcej zdjęć to tutaj je wkleję.
Zadowolona z medalem.
Czas iść spać, bo jutro jestem umówiona na wspólny bieg o 11 z sąsiadką Patrycją na 7 km, trzeba te małe zakwasy rozbiegać. Dobranoc